Christensen Arms Hunter 270 WSM
MARTIN HELEBRANT
Z kosmosu do lasu:
Christensen Arms Hunter 270 WSM
Coraz więcej rzeczy w otaczającym nas świecie wykonuje się z materiałów kompozytowych na bazie tworzyw sztucznych. Kadłuby łodzi, deski surfingowe, ostatnio nawet samoloty pasażerskie budowane z włókna węglowego przestały budzić już nawet wzruszenie ramion. Ale żeby z tego zaraz robić lufę i to do sztucera na silne naboje?!
Postępu nie da się zatrzymać. Niestety, dodadzą zaraz niektórzy. W gorączce bieżących spraw czasem warto na chwilę się zatrzymać i zastanowić nad olbrzymim skokiem technologicznym, jaki ludzkość wykonała w czasie życia zaledwie jednego pokolenia. Ludzie mojego pokolenia, które dorobiło się niedawno dorosłych dzieci, nadal zauważają wszechobecność plastików – bo pamiętają czas, w którym świat jakoś się bez nich obywał. 30 lat temu Glock był witany z niedowierzaniem – „Że co proszę? Plastikowy szkielet?” – dziś zastanawia raczej nowy pistolet z metalowym szkieletem i zachodzimy w głowę, co konstruktor miał na myśli. Tyle że w broni palnej na szkieletach pistoletów ten postęp na długo się zatrzymał. Próbowano budować broń wykonaną całkowicie z tworzyw sztucznych, ale poza jednorazówkami nic z tego nie wychodziło – jeśli chodzi o przenoszenie obciążeń, zwłaszcza o dynamicznym przebiegu, jak przy strzale, żaden plastik metalowi nie podskoczy. Więc kolby, łoża, magazynki, szkielety pistoletów i komory zamkowe w konstrukcjach, gdzie ryglowanie przeniesiono do lufy – proszę bardzo, tam polimery już dziś sprawdzają się i ich udział z każdym rokiem rośnie. Ale lufy i zamki to nadal domena metalu – i to niemal wyłącznie stali.
Karbon – cudowne tworzywo
A przecież tworzywa sztuczne w innych zastosowaniach dają setne przykłady na to, że mogą wytrzymać wysoką temperaturę (to z nich buduje się tarcze izolujące termicznie powracające do atmosfery statki kosmiczne), ciśnienie (przyrządy naukowe, a ostatnio batyskafy zdolne eksplorować dno Rowu Ma riańskiego), czy obciążenia mechaniczne (pierwsze egzemplarze Boeingów 787 Dreamliner dotarły właśnie do zamawiających, choć po latach opóźnień). W tych wszystkich zastosowaniach przodują kompozyty na bazie włókna węglowego – trzykrotnie wytrzymalsze od stali, czterokrotnie sztywniejsze i pięciokrotnie lżejsze, a przy tym nie reagujące kurczeniem i rozszerzaniem na zmiany temperatury. Włókno węglowe jest ekstremalnie gładkie i śliskie, toteż trzeba je formować układając poszczególne pasma jak słomiankę i laminować żywicami – powstaje w ten sposób materiał o unikatowych właściwościach mechanicznych. Ta gładkość i śliskość powoduje też kruchość – zamiast się odkształcać, karbon po przekroczeniu granicznych wartości obciążeń po prostu pęka i rozpada się. Także upływ czasu ma nie do końca przewidywalny wpływ na wytrzymałość materiału – uszkodzoną część łatwiej (i lepiej) wymienić niż naprawić. Są jednak ludzie, którzy nie tracą nadziei na to, że włókno ma przyszłość w produkcji podstawowych części broni palnej.
Christensen Arms
Urodzony w roku 1947 inżynier budowlany Roland Christensen służył w wojskach inżynieryjnych Armii USA. Po odejściu do cywila wyspecjalizował się w dziedzinie zastosowania tworzyw sztucznych i po 12 latach praktyki korporacyjnej w roku 1985 założył własną firmę Advanced Composite Technologies, ACT, zajmującą się – jak sama nazwa wskazuje – zaawansowanymi technologiami kompozytowymi. Dziś ACT jest jednym z trzech największych graczy na rynku protez kończyn i stawów w Ameryce (czyli na świecie). Jego hobby od małego była jednak broń palna i polowanie, a zajmując się swoją działalnością zawodową nie zarzucał ani jednego, ani drugiego. W 1995 roku założył oddzielną firmę Christensen Arms, łączącą w jedno zamiłowanie do broni i wiedzę zawodową w dziedzinie tworzyw sztucznych. CA, w odróżnieniu od ACT, nie ma ambicji podbijania świata i jest małą rusznikarnią, w której profesjonaliści budują broń z jak najszerszym użyciem kompozytów na zamówienia indywidualne lub co najwyżej w limitowanych seriach. Jest takich zakładów na świecie tysiące, plastikowe łoża i kolby to dziś oczywistość – ale ten wyróżnia coś jeszcze: swoim klientom oferuje broń z kompozytowymi... lufami!
Kompozytowymi, nie plastikowymi – lufy Christensena mają stalowy wkład z bruzdowanym przewodem w środku, otoczony płaszczem z włókna węglowego. Włókno ma bowiem wiele zalet, ale akurat wytrzymałość na ścieranie do nich nie należy, więc bruzdy przewodu, stykające się z pociskiem muszą być jednak stalowe, jeśli lufa ma być wielorazowego użytku. Ten wkład jest z zewnątrz poprzecznie żebrowany, by lepiej przylegał doń oplot płaszcza, a na obu końcach ma kołnierze, zapobiegające przesuwaniu płaszcza. Kon strukcja płaszcza, z włóknami ułożonymi w różnej orientacji w różnych warstwach, przekładanych arkuszami karbonowej tkaniny sprawia, że powstaje lufa praktycznie niewrażliwa na zmiany termiczne, mocna – a jednocześnie bardzo lekka. Odporność na odkształcenia skutkuje wysokim potencjałem celności. Co do trwałości luf pewną wskazówką może być fakt, że Christensen sprzedaje je od 10 lat i popyt stale rośnie.
Skala produkcji, jako się rzekło, jest bardziej rzemieślnicza niż przemysłowa, ale niedawno i pod nasze czeskie strzechy zabłądził jeden egzemplarz takiego rarytasu, dając okazję do przetestowania tej nowinki. Testowaną bronią był sztucer myśliwski model Hunter z zamkiem ślizgowo-obrotowym, strzelający nabojem .270 Winchester Short Magnum (WSM). Amunicja może nie do końca ekstremalna – bo w zależności od masy pocisku (6,0 – 9,7 g) osiąga energię wylotową rzędu 3700–4400 J – ale też w żadnym razie nie cherlawa (zakres energetyczny zaczyna się tam, gdzie kończy się dla naboju .30–06), a do tego ta lufa z włók na węglowego... Hmm.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 9/2012