Amerykańskie okręty podwodne typu Tench
Sławomir J. Lipiecki
US Navy pod koniec drugiej wojny światowej dysponowała najbardziej efektywnymi i zabójczymi okrętami podwodnymi na świecie. Niemal całkowicie pozbawiły Japonię dostaw surowców, żywności, paliw, czyniąc praktycznie bezużytecznymi wielkie masy wojsk, stacjonujące na wyspach Pacyfiku i w Chinach. Obecnie coraz częściej mówi się, że wojnę na Pacyfiku w rzeczywistości wygrały amerykańskie okręty podwodne, a nie lotniskowce czy pancerniki.
Trzy kolejne wojenne serie amerykańskich okrętów podwodnych znacząco nie różniły się między sobą. Począwszy od niezwykle udanego typu Gato, były ze sobą (teoretycznie) tożsame pod względem podstawowych parametrów. Ostatnia seria, znana jako typ Tench, otrzymała jednak solidniejsze kadłuby, co zwiększyło odporność na uszkodzenia oraz umożliwiło głębsze zanurzanie, bardziej optymalnie rozplanowanie pomieszczeń wewnątrz, dzięki czemu m.in. zabierały więcej torped, były lepiej wyciszone i wygodniejsze dla swoich załóg. Niestety weszły do służby zbyt późno, by odegrać istotniejszą rolę w kończącej się już wojnie na Pacyfiku. Z zamówionych 84 okrętów ostatecznie do służby wcielono tylko 29, z budowy pozostałych zrezygnowano, przy czym 16 kadłubów w różnych fazach produkcji zezłomowano lub zatopiono, a ich dalszą budowę oficjalnie anulowano 29 sierpnia 1944 r. Ta szesnastka to: Vendace (SS-430), Whitefish (SS-432), Whiting (SS-433), Wolffish (SS-434), Unicorn (SS-436), Walrus (SS-437), Chicolar (SS-464), Pompano (SS-491), Grayling (SS-492), Needlefish (SS-493), Sculpin (SS-494), Wahoo (SS-516), Dorado (SS-526), Comber (SS-527), Sea Panther (SS-528) i Tiburon (SS-529).
Tylko 10 okrętów podwodnych typu Tench zdążyło wziąć udział w wojnie. Pozostałe zasiliły szeregi US Navy już po jej zakończeniu i na ogół tylko po to, by zaraz trafić do rezerwy lub na przebudowę. W kolejnych latach jednostki te objęto bowiem bardzo szerokim programem modernizacyjnym i w konsekwencji – w zależności od skali przeprowadzonych prac – zaszeregowano do czterech podstawowych podtypów: GUPPY I (Greater Underwater Propulsion Power Program), GUPPY II – Fleet Snorkel i GUPPY III. Ponadto część z nich pełniła (okresowo) również funkcję okrętów dozoru radiolokacyjnego, co wiązało się m.in. z instalacją na ich pokładach szeregu dodatkowych systemów obserwacji technicznej, w tym radarów obserwacji powietrznej i nawodnej. W pierwszej części niniejszego artykułu skupimy się jednak na omówieniu podstawowej wersji tych jednostek.
Fleet submarines
Geneza jednostek typu Tench nierozerwalnie związana jest ze strategią amerykańską, sięgającą tak naprawdę jeszcze czasów sprzed pierwszej wojny światowej. Wpisywały się bowiem w ówczesne założenia przyjęte przez Stany Zjednoczone (i Wielką Brytanię), oparte bezpośrednio na doktrynie Mahana. Okręty podwodne miały działać na wodach otwartych (blue-water naval strategy) w tzw. systemie, jako wsparcie dla floty liniowej (battleline), której rdzeniem były pancerniki. Z tego powodu amerykańskie okręty podwodne musiały dysponować nie tylko dużym zasięgiem operacyjnym, ale również znaczną prędkością maksymalną (przynajmniej w położeniu nawodnym). Jako że prędkość amerykańskiej battleline ugruntowała się w latach 30. XX w. na poziomie ok. 20 w., taką też wartość przyjęto w projekcie przyszłych amerykańskich fleet submarines (mniej formalnie: fleet boats, okręty podwodne floty). Pewien wpływ na pierwsze amerykańskie analizy miały docierające do General Board nieprawdziwe informacje, że prace nad podobnymi okrętami prowadzone są w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i Rosji. Innym ważnym wymaganiem była duża siła ognia w postaci sporej liczby wyrzutni torped (plus pokaźny zapas środków bojowych). Nie bez znaczenia pozostawał, skądinąd bardzo słuszny, wymóg jak najbardziej optymalnego zagospodarowania wnętrza okrętów podwodnych, tak aby zapewnić maksymalnie wysoki komfort służących na nim marynarzy, co nie było bez znaczenia w kontekście długotrwałych rejsów po rozległych wodach Pacyfiku i miało wpływać pozytywnie na morale załóg, a co za tym idzie – zwiększać gotowość bojową okrętów.
Początki nie były łatwe. Jednostkę prototypową autoryzowano w 1914 r., jednak opóźnienia w dopracowaniu szczegółów specyfikacji technicznej, a następnie budowy spowodowały, że pierwszy okręt (zwany później typem S) wprowadzono do linii dopiero w czerwcu 1920 r., kiedy był już przestarzały, a do tego – z wypornością ok. 800 t – zbyt mały do roli, jaką miał odgrywać. Mimo to nie zrezygnowano z budowy pozostałych jednostek tej serii. Także kolejne okręty podwodne, znane jako seria V-boats (od V-1 do V-3), niespecjalnie wpasowywały się projektowane założenia, starając się w swojej konstrukcji pogodzić zbyt wiele sprzecznych ze sobą wymagań (w tym np. możliwość stawiania min oraz walki z celami nawodnymi za pomocą artylerii). Zanim więc przystąpiono do projektowania prawdziwych fleet submarines, w amerykańskich siłach zbrojnych musiano najpierw przezwyciężyć nie tyle barierę techniczną, co psychologiczną. Pojawiła się bowiem nowa broń w postaci lotniskowca, którą niektóre kręgi wojskowe już zaczęły postrzegać jako prawdziwą wunderwaffe. W latach międzywojennych amerykańscy sympatycy teorii Douheta i Mitchella uważali tę – de facto dopiero raczkującą – klasę okrętów za istną machinę zagłady, przed którą nic się ukryje, nie zdoła uciec, oprzeć jej potędze. Rezultatem tego dość lekkomyślnego założenia było zaniedbanie konstrukcji okrętów podwodnych, uważanych przez wyznawców tezy o prymacie lotniskowca za broń nadającą się co najwyżej do obrony własnych wybrzeży – a najlepiej, aby trafiła do lamusa. Twierdzono, iż żaden okręt podwodny nie zdoła ukryć się przed samolotami z lotniskowca, toteż podwodnikom nakazano jak najrzadsze korzystanie z peryskopów, które notabene zaprojektowano jak najmniejsze, więc były ciemne i niewygodne w użyciu. Atakując lotniskowiec, dowódcy okrętów podwodnych w ogóle mieli ich nie podnosić, parametry do strzału wypracowując wyłącznie dzięki prymitywnym wówczas szumonamiernikom (a później coraz doskonalszym stacjom hydroakustycznym).
Polityka i kryzys gospodarczy również odcisnęły swoje piętno na rozwoju amerykańskiej broni podwodnej. Po 1921 r. US Navy, wypożyczając okręty do testów, domagała się bowiem podpisania zobowiązania, że w razie przypadkowego zatopienia prowadzący próby poniosą pełną odpowiedzialność finansową. Musieli je podpisać także oficerowie testujący nowy zapalnik magnetyczny do torped Mark 6, co w praktyce zmusiło ich do rezygnacji z gruntownego sprawdzenia jego niezawodności. Z podobnych względów nie przyjrzano się bliżej również zapalnikowi uderzeniowemu. Każdorazowa praktyczna próba prowadziłaby bowiem do nieuchronnego zniszczenia wartej 10 000 dolarów torpedy (równowartość ok. 150 000 dolarów według kursu z 2010 r.), a ogólnie znano niechęć Office of the Chief of Naval Operations (OpNav) do zapewnienia odpowiednich dla takich kosztownych testów celów. Inżynierowie i oficerowie uzbrojenia US Torpedo Station musieli więc ograniczyć się do prób laboratoryjnych i eksperymentalnych odpaleń poligonowych.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 7-8/2021