Amerykańskie LCS, czyli okręty typu Freedom i Independence

Sławomir J. Lipiecki
Amerykańskie jednostki klasy LCS (Littoral Combat Ship) wybudowano specjalnie do walki na wodach przybrzeżnych, dzieląc zamówienia na dwa odrębne typy, Freedom (LCS-1) oraz Independence (LCS-2). Wokół programu ich budowy narosło wiele negatywnych opinii. Okręty są kontrowersyjne, co nie zmienia faktu, że są budowane w bardzo dużej serii na potrzeby US Navy.
U podłoża ich powstania leżały zmiany geopolityczne, które dokonały się jeszcze pod koniec XX wieku. Rozpad byłego ZSRR, a co za tym idzie, odwilż po okresie tzw. zimnej wojny, spowodowały znaczne odprężenie w stosunkach międzynarodowych. Ówczesnym politykom wydawało się, że oto rozpoczyna się epoka względnej stabilizacji i absolutnego pokoju. Z perspektywy Stanów Zjednoczonych oznaczało to – ni mniej ni więcej – znaczną redukcję wydatków na zbrojenia. Niejako „z marszu” skasowano ambitny program budowy uderzeniowych okrętów podwodnych z napędem nuklearnym typu Seawolf, a do rezerwy powędrowały liczne jednostki nawodne z pancernikami typu Iowa i krążownikami o napędzie nuklearnym typu Virginia na czele. Ograniczono również liczebność stałych lotniskowcowych grup uderzeniowych, a praktycznie wszystkie lotniskowce z napędem konwencjonalnym wycofano ze służby. Podobne cięcia dotknęły również US Air Force i US Army.
Symptom tzw. wiecznej szczęśliwości udzielił się zresztą również niemal wszystkim państwom w Europie. Wydawało się bowiem, że od tamtej pory jedynym zagrożeniem dla żeglugi na morzach i oceanach świata pozostaną piraci i przemytnicy oraz ewentualnie… stare miny czy niewybuchy pamiętające jeszcze czasy II wojny światowej. Jak to zwykle bywa z tego typu skrajnymi poglądami, okazały się one jedną wielką utopią i przysłowiowym zaklinaniem rzeczywistości. W istocie tego rodzaju polityka doprowadziła do stagnacji w czołowych potęgach morskich świata. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść…
Owoc terrorystycznej paniki
Pierwszym bodźcem do budowy nowej klasy okrętów był atak terrorystyczny z 12 października 2000 roku, kiedy to dwóch samobójców Al-Ka’idy na łodzi motorowej (po brzegi wypełnionej materiałami wybuchowymi) zaatakowało stojący w porcie Aden w Jemenie niszczyciel rakietowy USS Cole DDG-67 (typu Arleigh Burke), zabijając 17 marynarzy i raniąc 39 innych. Eksplozja wyrwała w burcie okrętu dziurę o średnicy około 12 metrów (głównie w podwodnej części kadłuba). Atak ten określony został później jako „11 września US Navy” (Navy's September 11). Stanowiło to dowód prawdziwości prognoz o wzrastającym ryzyku tzw. działań asymetrycznych, w których Marynarka Wojenna USA i innych państw, a także cywilne jednostki morskie, mogą być atakowane przez różnego rodzaju grupy terrorystyczne korzystające z prostych środków walki.
Dopiero jednak seria ataków terrorystycznych przeprowadzonych rano we wtorek 11 września 2001 roku na terytorium Stanów Zjednoczonych za pomocą uprowadzonych samolotów pasażerskich wstrząsnęła światem. Nagle okazało się, że nawet największe mocarstwo w warunkach wrogich działań asymetrycznych nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim obywatelom na własnym terytorium. Pierwsze operacje odwetowe, które Amerykanie i ich sojusznicy przeprowadzili – na krótko po zamachach – przeciw m.in. afgańskim talibom uwidoczniły m.in. konieczność zmiany koncepcji działań w ramach operacji połączonych. Dotychczasowa doktryna, opracowana głównie z myślą o otwartych działaniach frontowych pod kątem wybuchu ewentualnej III wojny światowej miała bowiem swoje liczne luki. W najmniejszym stopniu dotyczyło to sił morskich, aczkolwiek ogólna panika po zamachach oraz szeroko pojęte względy polityczne zrobiły swoje. W konsekwencji US Navy miała ulec sporym przeobrażeniom. Co prawda zasadnicze siły morskie USA nadal miały być budowane wokół lotniskowców, jednak postanowiono ograniczyć eskortę tych jednostek wyłącznie do krążowników, niszczycieli i uderzeniowych okrętów podwodnych z napędem nuklearnym, co mogło oznaczać koniec fregat rakietowych w US Navy. W ten sposób powstały nowe programy okrętowe CG(X) i DDG(X). Mieli to być następcy krążowników typu Ticonderoga oraz uzupełnienie dla niszczycieli typu Arleigh Burke o jednostki wsparcia artyleryjskiego (w miejsce pancerników typu Iowa).
Rosnące zagrożenia asymetryczne oraz astronomiczne koszty nowych projektów spowodowały, że program CG(X) zarzucono, a DDG(X) znacznie okrojono (obecnie do zaledwie trzech jednostek typu Zumwalt). Co więcej, w 2003 roku z pozostających jeszcze w służbie fregat rakietowych typu Oliver Hazard Perry zdemontowano wyrzutnie rakiet Mk 13, ograniczając w sposób znaczący ich przydatność jako okrętów eskortowych i de facto degradując je do roli jednostek ZOP i ewentualnego prowadzenia działań asymetrycznych (w tym także antypirackich) na wodach otwartych i przybrzeżnych. Ta swoista prowizorka miała nie tylko ograniczyć koszty eksploatacyjne fregat, ale również dać czas na zaprojektowanie ich ewentualnych następców. Poza tym stwierdzono, że fregaty tego typu dysponują zbyt małą wypornością (ponad 4000 ts), aby mogły dalej spełniać swoją dotychczasową rolę, co notabene było kolejnym zaklinaniem rzeczywistości – zarówno Australia, jak i Turcja pokazały aż nadto dobitnie, co można z tych okrętów „wycisnąć”, jeśli tylko przeprowadzi się odpowiednią przebudowę. Ostatecznie z projektu nowych fregat rakietowych zrezygnowano na rzecz jednostek absolutnie nietypowych i wymykających się wszelkim jednoznacznym klasyfikacjom – tzw. okrętów do działań przybrzeżnych klasy LCS (Littoral Combat Ship) o wyporności zaledwie circa 3000 ts (co notabene znów stało w sprzeczności z argumentem przeciw dalszej eksploatacji fregat typu O. H. Perry lub budowy ich następców).
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 2/2019