Alianci w Normandii

 


Zbigniew Lalak


 

 

 

Alianci w Normandii

 

 


Lądując na normandzkich plażach alianci spodziewali się zaciętego oporu niemieckiej armii, co było rzeczą oczywistą, nie przewidywało jednak skali problemów, z jakimi trzeba będzie sobie poradzić. Pierwsze meldunki z frontu wywołały duże zamieszanie w sztabie 21. Grupy Armii. Eisenhower na wiadomość o przewadze jaką mają Niemcy, w jakości broni pancernej miał powiedzieć: „mają lepsze czołgi od nas, a ja, naczelny dowódca dowiaduję się o tym ostatni”. O ostatecznym wyniku walk w Normandii zdecydowała taktyka, jaką zastosowali alianci.


 
 

Front amerykański
Utworzenie przyczółków przez amerykańską 1. Armię było zaledwie wstępem do dalszych krwawych działań w Normandii. Teren, w którym przyszło działać Amerykanom, był wyjątkowo ciężki i niesprzyjający. Zajęty obszar pomiędzy Caretan – Isigny i dalej do Bayeux tworzyły podmokłe tereny pomiędzy rzekami Taute i Vire. Sprawiało to, że tempo posuwania się wojsk było stosunkowo niskie. Gen. Omar Bradley dowodzący 1. Armią miał nie lada problem z kontynuowaniem dalszych działań. Stosunkowo dobra sytuacja była na prawym skrzydle, gdzie VII Korpus Armii (KA) bez problemu mógł skierować się w górę półwyspu Cotentin i zająć port w Cherbourgu. Na lewym skrzydle i w środku VIII, VII (część), V i XIX KA musiały przełamać niemiecką obronę na kierunku Coutances – St. Lô – Bayeux. Obszar ten był pokryty polami, które otaczały żywopłoty – bocage. Mówiąc żywopłot mamy na myśli wąski pas zieleni, który określa granicę, tak było w Anglii lub w Stanach Zjednoczonych jednak nie w Normandii. Normandzkie bocage były zbudowane z kamieni, ziemi, niskopiennych krzewów i dodatkowo winorośli. Bocage powstawały przez dziesiątki lat, co sprawiło, że ich szerokość dochodziła do 1,5 metra, a wysokość do 4,5 metra. Dodatkowo w wielu miejscach żywopłoty były obsadzane drzewami, co dawało łączną wysokość do 8 – 9 metrów. Bocage okalały pola, na których wypasano bydło lub, co zdarzało się rzadziej siano zboża. Pola te miały niewielkie rozmiary, zazwyczaj wachające się od 200 do 400 metrów. Kształt był całkowicie dowolny, co sprawiało dodatkową trudność atakującym Amerykanom. Pokonanie takiego żywopłotu przez czołgi i piechotę, jak się wkrótce okazało, jest olbrzymim problemem. Chłopi normandzcy utrzymywali wprawdzie specjalne przejścia w celu przepędzania bydła z pola, na pole były jednak one wąskie a ich rozmieszczenie było przypadkowe. Bocage dawały znakomite możliwości obronne. Nacierający zmuszony był do walki na wąskim odcinku lub jeśli nie chciał narazić się na ogień flankowy, musiał rozproszyć swoje siły nacierając na kilka pól równocześnie. Gęsta roślinność dawała możliwość ukrycia stanowisk karabinów maszynowych oraz moździerzy. Niemcy bez większej obawy o wykrycie mogli rozmieścić moździerze tuż za pierwszą linią obrony – pamiętać należy o wysokości żywopłotu i ostrzeliwać nacierających. Analiza strat w kampanii normandzkiej wykazała, że 75% strat amerykańskiej piechoty zostało spowodowane ostrzałem moździerzy. Bocage stanowiły także doskonałe stanowisko dla żołnierzy uzbrojonych w panzerfausty, którzy skutecznie ostrzeliwali Shermany. Straty amerykańskich dywizji pancernych poniesione na skutek ognia z ręcznych granatników przeciwpancernych, jak początkowo szacowano, miały wynieść ok. 35-40%. Przeprowadzone badania wraków wykazały, że w rzeczywistości skuteczność wynosiła „zaledwie” 14%. Problemy z bocage musiały być naprawdę duże ponieważ już 9 czerwca dowodzący VII KA gen. James Collins w rozmowie z gen. Omarem Bradleyem przyznał, że problemy, jakie napotkał są dużo większe niż na Guadalcanal. Bradley krótko scharakteryzował teren Normandii: najcholerniejsza rzecz jaką widziałem. Przesłuchania jeńców niemieckich wykazały bardzo niepokojącą tendencję wśród amerykańskich oddziałów. Niemcy uważali, że taktyka walki, stosowana w czasie natarcia, jest „bojaźliwa” i niekonsekwentna. Piechota atakowała pozycje bardzo miękko i gdy napotkano opór wycofywano się, kierując na ten sektor ogień artylerii lub czekano na wsparcie lotnictwa taktycznego. Okazało się jednak, że warunki terenowe sprawiają, że straty ponoszone na skutek ostrzału artyleryjskiego są nieznaczne. Jeden z jeńców z niemieckiej 275. DP w swoich zeznaniach miał stwierdzić, że: gdyby Amerykanie używali piechoty podobnie jak Rosjanie, już dawno byliby w Paryżu. Kolejnym problemem, z którym musieli zmierzyć się Amerykanie, byli snajperzy. Ukryci w zaroślach bocage, byli zmorą nacierających. W raporcie z walk sporządzonym przez sztab 29. DP opisano przypadek dowódcy jednego z plutonów, który tak wspominał: wydałem rozkaz aby drużyna przeszła na drugie pole. W trakcie tego snajper trafił jednego z żołnierzy, wszyscy padli na ziemię, następnie kolejni żołnierze usiłowali przeskoczyć przez bocage, ale ginęli jeden po drugim, aż polegli wszyscy. Oblicza się, że ponad połowę strat wśród oficerów i podoficerów spowodował ostrzał strzelców wyborowych. Problem ten dotyczył także odcinka, na którym walczyła brytyjska 2. Armia. W jednym z raportów nowozelandzki oficer łącznikowy przy sztabie 21. Grupy Armii napisał: niemieccy snajperzy szczególnie szukają młodszych oficerów [chodzi o dowódców plutonów i kompanii], zaobserwowano, że po zabiciu oficera żołnierze tracą ochotę do dalszej walki i nie podejmują dalszej akcji.
 
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 3/2010

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter