7TP – nowoczesny czy nie?
Karol Rudy
7TP – nowoczesny czy nie?
W 1939 roku podstawowym typem czołgu lekkiego znajdującym się na wyposażeniu Wojska Polskiego był 7 TP. Nasza armia posiadała 135 takich pojazdów. Czy był to w ówczesnych warunkach nowoczesny wóz bojowy? I jak definiować „nowoczesność”? Odpowiedź na te pytania może być nieco przewrotna – koncepcyjnie 7 TP był już przestarzały, ale w 1939 roku prawie we wszystkich armiach dominowały przestarzałe czołgi.
Wybuch nowego światowego konfliktu we wrześniu 1939 roku był dla większości wojskowych planistów i analityków pewnym zaskoczeniem. To, że do nowej wojny dojść musi – z racji postępującej spirali zbrojeń i nadrzędneg dogmatu siły w ówczesnej polityce międzynarodowej – zdawali sobie sprawę niemal wszyscy, ale momentu rozpoczęcia wojny między mocarstwami upatrywano gdzieś w połowie czwartej dekady XX wieku, a przynajmniej nie wcześniej niż w roku 1942. W wymiarze praktycznym przekładało się to m.in. na fakt, że w 1939 roku w arsenałach wielu armii dominował jeszcze sprzęt projektowany wedle starych wzorów i koncepcji, zaś najnowsze modele uzbrojenia dostępne były w niewielkich ilościach – ich produkcja rozkręcała się powoli czy wręcz znajdowały się one dopiero w fazie prototypów. Najszybsze zmiany techniczne zachodziły wówczas w lotnictwie, stąd też samoloty nowoczesne w roku 1933 mogły być w roku 1939 już zupełnie przestarzałe (jak choćby myśliwce PZL). W wojskach lądowych proces ten przebiegał już wyraźnie wolniej, ale był również zauważalny.
Dla broni pancernej okresem przełomowym – w zakresie koncepcji – były przede wszystkim lata 1936-1938, kiedy to na bazie różnych doświadczeń, takich jak przykładowo wojna w Hiszpanii, miało miejsce głębokie przewartościowanie wizji czołgu jako narzędzia walki. Przewartościowanie wynikające przede wszystkim z rozwoju techniki, z poszukiwania lepszych rozwiązań i metod produkcji, bo doktryna ukształtowała się już wcześniej i konflikty lokalne nie miały na nią aż tak dużego wpływu. Inaczej jednak niż w przypadku wspomnianego lotnictwa, ów przełom nie od razu niósł ze sobą powszechnie dostrzegalną zmianę, porównywalną do tej, gdy eskadry dwupłatowych myśliwców ze stałym podwoziem zastępowały nowe, bardzo szybkie jednopłaty z podwoziem chowanym. Wejście bowiem w 1936 czy 1937 roku do służby liniowej takich maszyn jak Hawker Hurricane czy Bayerische Flugzeugwerke 109 zwiastowało ogromne zmiany. W wojskach lądowych, w tym w broni pancernej, analogiczny proces zmian był wolniejszy, mniej spektakularny, ale równie jednoznaczny i nieuchronny. Gdy w 1939 roku wybuchła II wojna światowa, istniały już w armiach mocarstw czołgi zaprojektowane wedle nowych wymagań, ale było ich relatywnie mało. Arsenały zdominowane były bowiem przez konstrukcje tak technicznie jak i koncepcyjnie pozostające jeszcze we wczesnych latach 30., sprzed okresu rewolucji lat 1936-1938. I takim też czołgiem był 7 TP.
To jest miś na miarę naszych możliwości…
Czołg 7 TP (7 Tonowy Polski) był w 1939 roku podstawowym (czyli najliczniejszym) czołgiem lekkim Wojska Polskiego, choć oczywiście czołgi lekkie były w naszych pancernych arsenałach jedynie skromnym uzupełnieniem dla gąsienicowych wozów rozpoznawczych, tankietek. To, że tak się stało, nie było jednak efektem skutecznego i konsekwentnego planowania, a w głównej mierze dziełem krajowych ograniczeń finansowych i techniczno-produkcyjnych słabości.
Historia 7 TP zaczyna się, choć nie bezpośrednio, jeszcze w połowie lat 20. XX wieku, kiedy to Polacy nawiązali kontakty z brytyjską firmą Vickers. Wówczas jednak w strefie polskich zainteresowań leżał bardziej czołg średni i taką też maszynę – Vickers Mk C Medium Tank – chcieli nam sprzedać przedstawiciele tego znanego producenta broni (choć początkowo wykazywano zainteresowanie maszyną Vickers Mark II). Brytyjscy przemysłowcy proponowali Polakom maszynę w dużej mierze skrojoną do rodzących się wówczas rewolucyjnych teorii użycia broni pancernej, w których czołgi miały działać samodzielnie i odgrywać decydującą rolę na polu walki. Zgodnie z nowotworzoną doktryną najważniejsze były duża manewrowość i znacząca siła ognia. Vickers Mk C Medium Tank ważył 11,5 tony, miał mocny silnik (132 KM), dużą prędkość maksymalną (32 km/h), z kolei na uzbrojenie składały się armata kal. 57 mm oraz aż 4 karabiny maszynowe. To były zalety, wadą zaś słabe opancerzenie grubości ledwie 6 mm, wreszcie bardzo wysoka cena. Nie dziwi więc, że biznesmani z Wysp szybko zdali sobie sprawę, że popełnili błąd, projektując na eksport tak skomplikowany, a przez to drogi pojazd. Biedne kraje na dorobku, dziś zapewne zaliczone w poczet „państw rozwijających się”, nie mogły sobie pozwolić na czołg średni. Odpowiedzią była nowa inicjatywa eksportowa Vickersa z roku 1926 – Six Ton Tank, którego modelowe podwozie zostało zaprezentowane w roku następnym również polskim przedstawicielom (w owym czasie Polska chciała nabyć 30 czołgów Vickersa). Six Ton Tank był jak na owe czasy ciekawą i godną uwagi konstrukcją – nowoczesne zawieszenie i gąsienice, w połączeniu z niewielką masą pojazdu i mocnym silnikiem, zapewniały mu szybkość oraz zasięg nieporównywalne z powolnymi wozami koncernu Renault, czyli czołgami FT stanowiącymi wówczas podstawę parku maszynowego Wojska Polskiego. Nie dziwi więc, że brytyjska maszyna, z racji możliwości rozpędzenia się do 35 km/h, otrzymała nad Wisłą miano „czołgu szybkobieżnego”. Jednak nowo projektowany Six Ton Tank nie od razu podbił polski rynek, bowiem w 1928 roku pertraktacje z Vickersem zawieszono, powracając do nich dopiero w roku 1930. W tym czasie angielska maszyna uznana została bowiem za jedyną godną uwagi ewentualność dla problematycznego kontraktu z amerykańskim inżynierem Christie.
We wrześniu 1930 roku odbyły się w Polsce próby czołgu Six Ton Tank. Wypadły one generalnie dobrze, choć oczywiście nie bez szeregu istotnych zastrzeżeń. Czołg jako narzędzie walki nie był może rewelacją (jakby nie było armia brytyjskiego imperium nie wyraziła zainteresowania konstrukcją będącą owocem prywatnej inicjatywy), ale przyjęte w nim – i opatentowane – rozwiązania konstrukcyjne zawieszenia robiły wrażenie, tym bardziej, że akurat w Polsce nie dysponowano zapleczem technicznym umożliwiającym opracowanie własnymi siłami czegoś podobnego (co kilka lat wcześniej brutalnie obnażył zupełnie nieudany konkurs na projekt rodzimego czołgu). Wprawdzie próbowano jeszcze zamówić tylko wybrane podzespoły, tak aby wykorzystać je do własnej konstrukcji, ale zdecydowanaodmowa producenta sprawiła, że opcja na cały czołg stała się jedynym rozwiązaniem. A trzeba się było spieszyć – ZSRR już w maju 1930 roku podpisał z Vickersem umowę na zakup tych czołgów, podejmując bardzo szybko ich produkcję u siebie pod oznaczeniem T-26 i nie dość tego, miał także w ręku technologię czołgu Christie. Ostatecznie 13 września 1931 roku podpisano umowę z firmą Vickers-Armstrong Limited na czołgi Vickers E w liczbie 38 sztuk, każdy z dwiema wieżami obrotowymi (tzw. model A). Jeden czołg kosztował 3800 funtów szterlingów (171 000 złotych wedle ówczesnego kursu, potem dzięki wahaniom waluty brytyjskiej realnie 117 800 złotych, a wreszcie po obniżce ceny wobec nie spełnienia części wymagań technicznych 98 115 złotych).
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 6/2011